Dom mody Chanel ogłosił 2017 rokiem Gabrielle Chanel - najpierw Karl Lagerfeld złożył hołd założycielce marki projektując nowy model torebki nazwany jej imieniem, teraz nadszedł czas na nowe perfumy - Gabrielle - co ciekawe, to pierwszy od 15 lat samodzielny zapach, a nie flanker innych znanych linii. We wtorek miałam wielką przyjemność uczestniczyć w polskiej premierze zapachu. Głównymi nutami nowej kompozycji Olivera Polge są kwiat pomarańczy, ylang-ylang, jaśmin i tuberoza. Jeżeli chodzi o moje odczucia - woń Gabrielle bardzo ciekawie się rozwija, nie chcę tutaj wypisywać głupot i strzelić jakimś dziwnym sformułowaniem (terminologia i ogólnie tematy perfumeryjne nie są moją mocną stroną), ale chodzi mi o to, że zapach się zmienia - na lepsze. Reakcją na pierwsze psiknięcie powąchane po kilku sekundach było "eee, ładne, ale bez szału". Po chwili powąchałam to samo miejsce znowu i zaczęło mi się coraz bardziej podobać. Pół godziny później, gdy już siedziałam w domu na kanapie, zaczęłam wwąchiwać się w rękę z ogromną przyjemnością i stwierdziłam, że zapach jest przepiękny. Jaki jest tego finał? Od wtorku nie używam nic innego.
Zapach inspirowany jest samą Gabrielle Chanel i jej życiem - kobietą buntowniczą, silną, niezależną - "I decided who I wanted to be and that is who I am". Na uwagę zasługuje również butelka, która nawiązuje do kolejnego motto Coco - "Luxury is what you don't see" - luksusowe perfumy kojarzą nam się często z ciężkimi butelkami z grubego szkła, tym razem grono ekspertów stworzyło ultracienki flakon o strukturze, która pięknie eksponuje blask zawartości. Twarzą kampanii jest Kristen Stewart, tutaj możecie zobaczyć film promujący nowy zapach.
Merci Chanel!